piątek, 02 sierpień 2019 12:00

NATAN

Oceń artykuł
(2 głosów)

Syn urodził się zdrowy. Kiedy miał 2 lata, zauważyłam, że cofa się w rozwoju. Wcześniej mówił kilka słów i nagle przestał. Zaczęłam jeździć z nim po specjalistach - każdy twierdził, że wszystko jest ok, że każde dziecko jest inne, szybko zaczął chodzić więc później zacznie mówić, że jestem przewrażliwiona itd, itd...

W przedszkolu po raz pierwszy ktoś dał mi do zrozumienia, że miałam rację. Trafiliśmy do Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej. Byliśmy na wizycie u psychologa i neurologopedy, którzy skierowali nas do kolejnych specjalistów, gdzie tylko po ich minach wywnioskowałam, że jednak nie jest dobrze. Nikt nie chciał nam powiedzieć dokładnie o co chodzi. Nikt nie chciał jako pierwszy podać diagnozy. Po takim skakaniu po owych specjalistach trafiliśmy w końcu do psychiatry, która już na pierwszej wizycie otwarcie oświadczyła, że syn ma autyzm, nigdy nie będzie mówił ani poprawnie funkcjonował w społeczeństwie. Mój świat się zawalił.

Już na kolejnych wizytach otrzymałam dla niego cudowne leki w postaci psychotropów, po których moje dotychczas żywiołowe dziecko całymi dniami siedziało skulone w kącie... serce mi na ten widok pękało. Po pewnym czasie leki odstawiliśmy a psychiatrę zmieniłam na bardziej życiową. Natan miał wówczas 3,5 roku. Zaczęliśmy z nim jeździć na różnego rodzaju terapie, przypominające bardziej tresurę zwierząt niż jakiekolwiek przygotowanie dziecka do samodzielnego funkcjonowania w świecie. Zadawałam sobie wówczas pytanie: jak mój synek będzie funkcjonował, kiedy nikt mu nie wyda "komendy"? - idź sikać, sprzątnij, zjedz, umyj rączki... Jaki cel ma ta terapia? Niestety, jak sądziłam, na to pytanie od nikogo nie otrzymałam sensownej odpowiedzi. Jeśli jeszcze potrafiłam zrozumieć wizyty u fizjoterapeuty, logopedy, psychologa... tak celu terapii behawioralnej, która w przypadku mojego syna była totalnie bezskuteczna, za nic nie rozumiałam.

Zjeździliśmy jak te głupki Polskę wzdłuż i wszerz za każdym razem wracając z reklamówką "cudownych" suplementów, których szczerze powiedziawszy dorosły, zdrowy człowiek miałaby problem codziennie zażywać. Ale cóż - trzeba spróbować. W końcu majątek wydałam na badania, które zlecono więc specjaliści wiedzą chyba co robią? Z każdą wizytą dochodziły kolejne suplementy a ja z każdym dniem zastanawiałam się kiedy podać dziecku coś do jedzenia, bo mały brzuszek stale był zapychany kolejną tabletką, oranżadką itp? Po kilku miesiącach suplementacji trzeba było robić kolejne kosztowne badania, kolejne kontrole i podawać kolejne reklamówki suplementów. Co tylko było dostępne w sprayu - kupowałam i podawałam w tej postaci, bo odnosiłam wrażenie, że w tym wszystkim specjaliści zapomnieli, że dziecko musi też jeść a zapychanie go witaminami w innej postaci powoduje, że w tym małym brzuszku brak jest już miejsca na cokolwiek. A rozwój dziecka jak stał w miejscu tak stał...

Do p. Jurka trafiliśmy gdy syn miał 6,5 roku. Zmasakrowana psychicznie i fizycznie biegałam za rozwrzeszczanym dzieckiem, którego zachowanie przypominało raczej zachowanie małpki ;) Przyznaję, podeszłam do terapii trochę sceptycznie, gdyż nie chciałam znowu z ogromną nadzieją nastawiać się na kolejne obiecane „cud wyleczenia”, po których jedynym efektem było pogorszenie stanu dziecka i moje załamanie psychiczne. Jednak musiałam spróbować, bo chyba już tylko to nam zostało. Co dzień miałam przed oczyma obraz, że kiedy mnie zabraknie, moje dziecko (w mojej ówczesnej sytuacji) trafi do ośrodka i będzie faszerowane psychotropami, być może bite, poniżane... o ile wcześniej nie zrobi sobie krzywdy, wpadnie pod samochód lub dojdzie do innej tragedii, bo tak właśnie wtedy funkcjonował mój synek. On rośnie, staje się coraz silniejszy - ja, niestety wręcz przeciwnie...

I sesja

dostaliśmy zioła, wprowadziliśmy dietę i o dziwo! Efekty były widoczne niemalże natychmiastowo. Przede wszystkim wszystko, co podawałam dziecku było naturalne i zdrowe. Etap odstawienia cukru (który już kiedyś przechodziliśmy, dopóki jakaś „dobra dusza” nie poczęstowała go cukierkiem i koszmar zaczął się na nowo) przeszedł dużo szybciej i o wiele spokojniej. Po tygodniu jeżdżenia z dzieckiem po sklepach (tylko po to, aby zobaczył, że nic słodkiego mu nie kupię), synek przestał w ogóle zwracać uwagę na słodycze smile. Nie powiem, początek restrykcyjnej diety - istny koszmar! Okazało się jednak, że wiele posiłków i sklepowych "zapychaczy" dla dzieci można zamienić na smaczne, zdrowe i pożywne posiłki. Dostaliśmy kontakt do świetnej dietetyczki, dzięki której zmiana odżywiania dziecka była o wiele prostsza. Oczywiście zdarzały się też gorsze chwile i regresy, ale widoczne postępy i różnica w efektach sprawiały, że chcieliśmy kontynuować i współpracować z p. Jurkiem.

II sesja

po drugiej wizycie zaczęły się pojawiać delikatne przytulania, żarty, zaczepki. I pierwsze słowa! Mój synek (może nie za każdym razem) potrafi powiedzieć NIE i to w tym momencie, gdy czegoś nie chce smile.

III sesja

Synek stał jeszcze bardziej wyciszony, odwzajemnia uśmiech, zaczął nas obserwować i naśladować niektóre zachowania, sprząta po sobie, reaguje na proste polecenia... smile

 

Czekamy na kolejną wizytę i dalsze efekty.

Nasze "Dwie Drogi" walki o zdrowie synka celowo opisałam grubą czcionką, aby Wam, Rodzicom uświadomić, która była krótsza, tańsza i co najważniejsze - skuteczniejsza. Efekt naszej bezcelowej tułaczki po Polsce - 4,5 roku i efekt po niespełna trzech wizytach (6 miesięcy) w Świebodzicach. Różnica między p. Jurkiem a naszymi "specjalistami" jest taka, że oni leczą, żeby leczyć a pan Jurek leczy, żeby wyleczyć...

Warto zawalczyć do końca o nasze Pociechy, bo kiedy nas braknie, nikt o nich nie zadba jak my byśmy to zrobili.

"Pani dziecko nigdy nie będzie mówić ani żyć normalnie" - najsłabszy żart w życiu jaki usłyszałam od, jak się okazuje, na pozór wykształconego specjalisty...

Nasza strona FB

Telefon

+48 509286032

Zespoł ALGOMED

FIZJOTERAPEUTA

mgr Agnieszka Krzemieniecka

PSYCHOLOG

NEUROPSYCHIATRA DZIECIĘCY

TERAPEUCI

Kontakt